voyage |
Wysłany: Czw 13:44, 21 Cze 2007 Temat postu: Koncert-spektakl w Oratorium Marianum |
|
Nie wiedziałem, gdzie umieścić swoje zapiski, stwierdziłem, że tutaj będzie najlepiej (jak coś, to proszę administrację o przeniesienie tekstu w inne, lepsze jej zdaniem miejsce). Piszę o czymś, na co zapraszałem parę osób, a wiem, że są one stałymi bywalcami tego forum, dlatego też piszę to, co piszę.
Dnia 19 czerwca 2007 roku, w Oratorium Marianum Uniwersytetu Wrocławskiego odbyło się przedstawienie baletowe „Dwór w Wersalu”, którego patronem była Ambasada Republiki Francuskiej w Polsce oraz Instytut Filologii Romańskiej UWr (wraz z ośrodkiem Alliance Française). Impreza była zorganizowana przez Ośrodek Działań Twórczych „Światowid”, dzięki któremu w ogóle do dolnośląskiej stolicy przyjechała krakowska grupa taneczna Cracovia Danza, grająca tu po raz pierwszy. Tancerze zaprezentowali francuskie tańce dworskie epoki baroku, tańczone chętnie i często przez francuską szlachtę na dworze w Wersalu. Akompaniowała im muzyka klawesynowa wielkich twórców tej epoki – F. Couperina, J.B. Lully’ego, J.H. d’Angleberta, L. Couperina oraz J.Ph. Rameau w wykonaniu Urszuli Bartkiewicz.
No dobra, koniec z oficjalnymi informacjami. Pora na konkrety – o tym spektaklu można było się dowiedzieć w różnych miejscach z plakatów. Jeden z nich zachęcił mnie do pójścia na niego, musiałem jednak zainwestować dość niemałą sumę jak na takie wydarzenie kulturalne – 25 zł. Odbierając swój bilet pomyślałem, że to będzie coś dobrego, skoro tak dużo trzeba było zapłacić. Wchodząc do gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego byłem w wyśmienitym humorze (jak zwykle po spotkaniach z dawno niewidzianymi znajomymi ) , co spotęgowało mój apetyt na dobry koncert muzyki dawnej, i to nie byle jaki, bowiem tym razem z pokazem tańca barokowego.
Po wejściu do Oratorium Marianum i wzięciu programu zająłem miejsce, niestety nienajlepsze, bo w środkowym rzędzie w prawym sektorze (scena była tam, gdzie stoi fortepian, czyli standardowo), ale innych już nie było – dość dużo ludzi przyszło na spektakl. Siedząc i poszukując klawesynu, doznałem niemałego zdziwienia. Oto bowiem stało....nasze szkolne klawicyterium (pionowa odmiana klawesynu, tzn. pudło rezonansowe i struny są skierowane pionowo, a nie poziomo), które możecie ujrzeć zazwyczaj w sali 11. Nieco się przestraszyłem, gdyż znam ten instrument i wiem, że posiada wyjątkowo brzydko brzmiące struny, poza tym jest on zazwyczaj źle nastrojony, gdyż na nim naucza się strojenia klawesynu, w tej kwestii jednak liczyłem na profesjonalizm p.Bartkiewicz, a właściwie jej słuch. Po wejściu artystki na scenę .... nie zapadła cisza! To było bardzo denerwujące! Przez cały spektakl słychać było stuki, chrząknięcia, „ciche” rozmowy, tupanie i inne odgłosy „uświetniające” wieczór.... Totalny brak szacunku dla muzyki ze strony publiczności, do tego niestety już przywykłem – w sumie tylko na jednym festiwalu publiczność nigdy nie nawala (nie podam nazwy, żeby nie robić reklamy ).
Jednak publiczność nie była najgorsza. Gdy jednak tłum trochę przycichł (dobrze, że w ogóle) i instrumentalistka zaczęła grać Suitę in C L. Couperina, nastąpiło chyba najgorsze. Łudziłem się bowiem naiwnie, że może struny w klawicyterium wymieniono z okazji koncertu na lepsze... Niestety pozostały te same, w dodatku odniosłem wrażenie, że po przywiezieniu z naszej PSM instrumentu nie strojono, bo intonacja tak kulała, że się opisać nie da, zwłaszcza, że to jest instrument klawiszowy, gdzie w przypadku złego nastrojenia fałsz jest ciągły i taki sam.... Chyba, że te struny są już tak zużyte, że się nie dało....Jeśli tak, to kto dopuścił do użycia TAKIEGO klawesynu?!?! Apokalipsa!!!! (cytując Panią Frał ) Na szczęście nie wszystkie dźwięki szalały, więc momentami było naprawdę czysto. Żeby jednak nie było za dobrze słuchaczowi, to klawesynistka... nie grzeszyła techniką. Fakt, wyglądała na zmęczoną, ale bez przesady, na koncercie takie boki strzelać? Dosłownie jak ja na ostatnim egzaminie z fortepianu A może po prostu poszła na żywioł i czytała a vista? Niezależnie od tego, która wersja jest prawdziwa, to jednak mogłaby zagrać lepiej, zwłaszcza, że w programie wyliczono wiele koncertów, festiwali i kursów, w których brała udział, więc grać na pewno umie.
Dobra, ponarzekałem sporo, teraz coś pozytywnego – tancerze. Grupa Cracovia Danza, całkowicie mi dotąd obca, wykazała się sporym profesjonalizmem. Na samym początku spektaklu jakaś pani ze „Światowida” dość szczegółowo przedstawiła artystów. Wspomniała m.in., że przed każdym występem członkowie grupy szczegółowo zapoznają się ze specyfiką epoki, z której wywodzi się taniec, jaki mają do wykonania, studiują b.szczegółowe traktaty na temat wykonywania itd. Słowem – tak jak być powinno. I w tym przypadku miało to potwierdzenie w tym, co zaprezentowali. Kiedy wyszli na scenę i zaczęli się ruszać, poczułem się tak jakoś..... dworsko. Ich taniec, stroje, mimika, rekwizyty, to wszystko pozwoliło mi przenieść się do Wersalu, w czasy Króla-Słońce. Tego nie zepsuł nawet tłum i klawesyn. Na tańcu za bardzo się nie znam, (chociaż wiadomo mi, że tańce barokowej Francji to tańce przyjemne i lekkie) ale muszę przyznać, że odniosłem wrażenie lekkości i uroczystości wersalskiej. Gdybym miał wpływ na całość, to dołożyłbym.... instrumenty, a konkretnie wstawił orkiestrę barokową – aż się prosiło, by to ona właśnie grała tancerzom, poza tym zagłuszyłaby dźwięk stukających o parkiet butów, którego nie lubię. Pomysł z klawesynem był całkiem niezły, ale instrument musiałby być naprawdę fajny, a wszystkie ozdobniki, tak bardzo francuskie, perfekcyjnie dograne – zabrakło obydwu tych rzeczy.... Gdyby jednak były, to kto wie, czy nie podkreśliłoby to lekkości i zgrabności tańca krakowskiej grupy Cracovia Danza?
Zdziwiła mnie jeszcze jedna rzecz – w środku koncertu była przerwa, w trakcie której pewien handlarz win zaczął prawić o ....winach! Dowiedziałem się np., że w Bułgarii produkuje się znakomite wina, tylko do Polski trafia wyłącznie Sophia Pan powiedział również, że trzeba sprawdzać, czy winietka jest zielona czy niebieska. Jeżeli niebieska to dobrze, bo wino zostało zabutelkowane za granicą (tu: we Francji),a zielone, że przyjechało w beczce i dopiero w Polsce zostało rozlane. Wszystko fajnie, tylko, że przerwa trwała dłużej niż obydwie części koncertu razem wzięte! No ale przynajmniej spotkałem p.Drożdżewską, z którą trochę porozmawiałem.
Jak ogólnie oceniam występ? No cóż....trochę żal mi tych 25 zł, bo oczekiwałem za tę sumę czegoś lepszego. Miałem po prostu inne wyobrażenie tego spektaklu. Szczerze przyznaję, że jestem trochę zawiedziony, chociaż bez wielkiej tragedii (no może poza klawesynem – naprawdę był apokaliptyczny!). Mimo wszystko to, co rzadko można zobaczyć – taniec barokowy – wyszło bardzo dobrze. Następnym razem jednak lepiej się zastanowię, czy faktycznie wszystkie koncerty muzyki dawnej są warte posłuchania (i obejrzenia).... |
|